Krzesz zagryzł wargi. Zdawało mu się, że pojmuje pobudki, kierujące postępowaniem Orzelskiej, lecz godził się z niemi z trudem. Tak prędko przeszła jej miłość? Kaprys? Fantazja? Pragnie się poświęcić niewiodomo po co? Lecz na cóż się zda wysuwać te argumenty przed Raźnia-Raźniewskim?
— Zastosuję się do woli hrabiny! — odrzekł z przekąsem.
Baron wyciągnął do malarza rękę, którą ten uścisnął bez wielkiego zapału.
— Spodziewałem się tej odpowiedzi po panu — Odpowiedź godna prawdziwego dżentelmena!
— No... tak...
— Jeszcze prośba ostatnia... Zachowa pan, oczywiście, wszystkie szczegóły zamierzonej ucieczki w największej tajemnicy. Hrabina, ze swej strony, powiadomi za parę dni pannę Zosieńkę o prawdziwej roli, jaką pan odegrał... Najmniejsza plama nie pozostnie na pańskim honorze!
— Prawdziwie wdzięczny będę! — zgryźliwie mruknął malarz i powstał z miejsca, dając tem znak Raźnia-Raźniewskiemu, że uważa rozmowę za skończoną.
Lecz baron ociągał się z odejściem.
— Ach, byłbym zapomniał! — uderzył się nagle lekko palcami w czoło. — Hrabina prosiła, aby pan zechciał wydać na moje ręce walizkę!
— Jaką walizę?
— Hrabina nie ma przedemną tajemnic, — wyjaśnił Raźnia-Raźniewski — wyniósł pan dwa kuferki... Jeden większy i drugi mniejszy, neseser. —
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.
201