Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie masz, mi za co jeszcze dziękować! Nie skończone nasze zadanie! Lecz, mniejmy nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli!
— Uda się? — powtórzyła Marta, wypuszczając ze swych objęć Zosieńkę.
— Toć chyba, Bóg jest w niebie!
Znów cień niepokoju przebiegł po twarzy Marty. Tymczasem Zosieńka wskazała w kierunku pokoju, od którego drzwi znajdowały się zamknięte.
— Czy tam wejdziemy!
— Zaraz! — Marta przyciszyła głos, jakgdyby to, co zamierzała oświadczyć, miało pozostać tajemnicą dla trzeciej osoby, znajdującej się w wewnątrz. — Zaraz...
— Jest tam?
— Jest!
— Więc, cóż się stało?
Marta wymówiła z przygnębieniem.
— Znów ogarnął ją szał!
— Szał?
— Od rana ciska się i rzuca! Obawiam się, aby nie popełniła jakiego głupstwa i nie zepsuła nam całego, tak świetnie zapowiadającego się planu!
Teraz niepokój zarysował się i na twarzyczce Zosieńki.
— Co, ty mówisz?
— Niestety...
— A wczoraj wydawała się przytomna! Znakomicie wypełniła z walizką swe zadanie!
— Nagle to na nią przychodzi i nagle mija!
— Co robić?
— Sama nie wiem!

211