Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/219

Ta strona została uwierzytelniona.

cyku się zakradł! Gdy mnie ujrzy, zdrętwieje ze zdumienia!
Pobiegła do przedpokoju i szybko rozwarła drzwi.
— Witam pana! — rzekła spokojnie.
— Pani, panno Zosieńko, rozmawia ze mną? Ze[1] o krok, gdy ją zobaczył.
— We własnej osobie! Nie uległ pan halucynacji!
Aż przetarł oczy.
— Skąd tu, pani! — ledwie wydobywał ze siebie słowa.. Ja... właściwie do panny Marty! A... panna... Marta?...
— Jest i panna Marta...
Krzesz teraz dopiero, jakby oprzytomniał i wyszeptał z goryczą.
— Pani, panno Zosieńko rozmawia ze mną? Ze mną. złodziejem?
Zaśmiała się głośno.
— Ależ panie Krzesz! — z jej ust padł wesoły okrzyk. — Wcale pana nie mam za złodzieja! Zechce pan wejść do wewnątrz, to wielu ciekawych rzeczy się dowie! No i udowodnimy jego niewinność! Zgoda, panie Krzesz?...
Malarz jeszcze szerzej rozwarł zdziwione oczy i wślad za Zosieńką wszedł do mieszkanka.

Trachę później, w niewielkim pokoiku tajemniczego mieszkanka, można było ujrzeć następujący obraz:

Czarno ubrana kobieta wciąż siedziała na swem

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; pomylona linijka tekstu.
217