Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/220

Ta strona została uwierzytelniona.

miejscu, jakby nie poznając Krzesza i nie zwracając na niego uwagi, a on, pochylony pomiędzy Zosieńka a Martą, słuchał ich zwierzeń z wypiekami na policzkach.
Choć zwierzenia te całkowicie oczyszczały go z hańbiących zarzutów i dzięki nim wydostawał się z zastawionej na siebie pułapki, nie można powiedzieć, aby były dlań bardzo miłe.
Raz po raz, aż podskakiwał na swem miejscu, dowiadując się o nowej przewrotności, zdradzieckiej kochanki.
Wreszcie, nie wytrzymał i wyrzucił z siebie z pasją:
— Cóż za podła kobieta! Toż to wampir, prawdziwy! A ten Raźnia-Raźniewski, rzekomy baron miałby być jej przyjacielem? Ach, jakiż ze mnie był głupiec, że sam nie zauważyłem tego wszystkiego!
Marta popatrzyła na Krzesza, rzekłbyś nerwowo. Lecz w tym wzroku, przebijała się również utajona życzliwość.
— Wcale nie zaprzeczam — rzekła — że jest pan głupcem! Tem większym, że czyniłam wszystko, co było w mej mocy, aby pan nim być zaprzestał!
— Kiedy te ostrzeżenia brzmiały, tak niewyraźnie, ogólnikowo!
— Czyż, po tem, co pan usłyszał, mogłam przemawiać wyraźniej!
— Wypierała się pani stanowczo znajomości z czarną damą, a ona siedzi wraz z nami w pokoju!
Marta tylko pokiwała główką i popatrzyła na siwowłosą kobietę. Lecz, ta siedziała nieruchomo,

218