Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/23

Ta strona została uwierzytelniona.

— Już cię zdążyła oczarować! — wykrzyknęła z pasją — Oczarowała! O strzeż się!... Zawróć póki czas... Uciekaj!...
— Ależ, pani...
— Sam nie wiesz, w co ona cię wciągnie!... Zginiesz!... Zginiesz...
— Proszę mówić wyraźniej!...
— Czyż warto? Tyś zaślepiony!... I tak nie pojmiesz!...
Malarz zamierzał jeszcze o coś zapytać, lecz w tejże chwili kobieta nagle puściła jego ramię i znikła w mroku również niespodziewanie, jak się pojawiła.
Chciał pogonić za nią, lecz rozmyślił się i tylko machnął ręką.
— Tfu, do licha!... Warjatka...
Stanowczo, tego dnia Krzesza wciąż spotykały niesamowite przygody.

Kiedy malarz opuścił pałacyk, na twarzy Orzelskiej osiadł dziwny wyraz. Znikł z niej ów uśmiech wesoły i nieco lubieżny, a zarysowało się na niej jakieś okrucieństwo.
Bez namysłu weszła z powrotem, do gabinetu, w którym się znajdował blady mężczyzna, siedzący w fotelu. Skulił się on jakby na jej widok, a na jego pomarszczonej, wygolonej twarzy, którą okalały siwe bokobrody, znów odbił się wyraz przerażenia.
— Więc namyśliłeś się? — zapytała.
Milczał.
— Dalej będziesz mi się sprzeciwiał? Chcesz, żebym zawołała Iwana?

17