sze, niż zagranicą... Żałowałam tylko, że nie mam pieniędzy! Pełny samochód przywiozłabym sprawunków.
Wyjaśnienia panienki wypadły tak naturalnie, że rozwiały resztki podejrzeń Orzelskiej. Pocóż się trapić? Zosieńka jest głupią gąską i łatwo pójdzie z nią zadanie.
To też, składając judaszowy pocałunek na czole swej ofiary i zmierzając prosto do celu, odparła:
— Tak, Zosieńko! Będziemy musiały zająć się sprawunkami, bo przecież rychło twój ślub! Dobrze, żeś mi o tem przypomniała... Może popołudniu jeszcze, bo mamy wolne popołudnie.
— Bob nie przyjdzie? — ze zdziwieniem rzuciła panna.
— Nie! — odrzekła czelnie Orzelska. — Zawiadomił mnie niedawno, że jest dziś zajęty ważnemi sprawami. Był oburzony, gdy posłyszał o historji z Krzeszem. Jutro nas odwiedzi.
— Ach, jutro dopiero! — rozczarowanie zabrzmiało w jej głosie. — Szkoda...
— Tęsknisz za narzeczonym? — lekko uśmiechnęła się Orzelska.
— Smutno mi bez Boba...
— On również kazał cię serdecznie przeprosić! Po uszy w tobie zakochany! Ale, skoro przybyć nie może, zajmiemy się więcej poziomemi interesami... Dawno je zamierzałam poruszyć.
— Słucham?
Raźnia-Raźniewski, który siedział milcząco w fotelu, łyskając tylko przez monokl od czasu do
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/238
Ta strona została uwierzytelniona.
236