Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/242

Ta strona została uwierzytelniona.

Panna zrobiła ponownie minkę rozkapryszonego dziecka.
— Jak możesz mnie posądzać o brak zaufania? Szepnij tylkos łówko, a oddam ci wszystko, co tylko posiadam... lecz ustąp mi, Tamaro!... Może przez głupi sentymentalizm, chcę tak postąpić... Zrobisz mi wielką przyjemność!
Orzelska zerknęła na kochanka. Nie, ze strony Zosieńki nie zagrażało żadne niebezpieczeństwo. Jeśli przed obawiała się przedtem, że panienka, nalegając na podpisanie plenipotencji, w obecności ojca, ma jakieś ukryte zamiary i zastawia na nich pułapkę, uspokoiła się teraz całkowicie. Toć odwiedzała paralityka, a gdyby ten oprzytomniał i z czem się wygadał, nie rozmawiałaby z niemi, jak teraz rozmawia, a wogóle nie powróciłby do willi.
Zosieńka nie wie nic, a jej postępkami kieruje jedynie nadmierna czułostkowość.
Możnaby się zgodzić. Lecz pozostaje Orzelski. Co prawda, jest od rana znów apatyczny i senny i jeszcze przed rozmową z Zosieńką zaglądała doń Tamara, ale niewykluczone są niespodzianki. A nuż obudzi się nieoczekiwanie? Bo nic tu przewidzieć nie można. Zarówno dobrze, znużony wypadkami ostatniej nocy, potrwa w bezwładzie szereg godzin, jak, nie otrzymawszy z rana zwykłej dawki narkotyku, ocknie się za parę minut. Co robić? Zaryzykować? Ryzyko znaczne! Z drugiej zaś strony, odmowa wyda się dziwną Zosieńce.
Niepewnie zerknęła w stronę kochanka, u niego szukając rady.
Raźnia-Raźniewski skinął lekko głową.

240