Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.

Szybko pobiegła w stronę swego pokoju. W rzeczy samej, w jej biureczku znajdował się przygotowany do podpisu oficjalny papier. Lecz nietylko ten wzgląd kierował krokami Orzelskiej, Pragnęła, po drodze upewnić się raz jeszcze. Zakradłszy się na palcach, cicho, niczem kot, do kabinetu paralityka, dość mocno uszczypnęła go w rękę. Ale chory, musiał być pogrążony w głębokie odrętwienie i widocznie nie poczuł bólu, bo nawet się nie poruszył.
Całkowicie uspokojona, powróciła do salonu.
— Przyniosłam plenipotencję! — wskazała na trzymany w ręce papier. — Tak wygląda! Patrzysz na nią z lękiem, Zosieńko?
— Ależ, nie! — zaprzeczyła, czerwieniąc się hrabianka.
— Wiem!... wien — nie dała jej dokończyć Tamara. — Żartowałam tylko! Idziemy?
— Oczywiście!
Zosieńka i Raźnia-Raźniewski powstali ze swych miejsc. Orzelska umyślnie przepuściła pannę, by poszła przodem, a zrównawszy się z rzekomym baronem, szepnęła cicho, iż tylko on mógł ją posłyszeć.
— Byłam u starego! Nic nam nie grozi!... Trzęsienie ziemi go nie zbudzi!
Pełen uznania błysk wypadł z poza monokla barona. Odsunął się on od kochanki jednak natychmiast, snać nie chcąc budzić podejrzeń.

242