Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/263

Ta strona została uwierzytelniona.

— Powodzenia życzę!
Za wiele straciła czasu. Nie warto dla dalszej zemsty, narażać się na jaką przykrą niespodziankę, szczególniej, że i tak zgnębiła Orzelskiego ostatecznie. Najlepiej, natychmiast opuścić razem z Ryszardem pałacyk.
Już znalazła się w przedsionku i chciała usta otworzyć, aby oświadczyć kochankowi, który wciąż stał przy ścianie, trzymając rękę na groźnym guziku, że wszystko poszło pomyślnie, pieniądze ma w woreczku i mogą uciec bez przeszkód, gdy wtem rozległ się dzwonek.
Ostry, mocny, dzwonek u wejścia! Tak dzwoni człowiek, pewny siebie, który co rychlej pragnie się znaleźć wewnątrz domu.
Zbladła. Czyżby w ostatniej chwili zły los zsyłał niespodziewaną przeszkodę, krzyżującą wszystkie plany.
— Otworzyć?
Toż samo pytanie zarysowało się wyraźnie i na twarzy awanturnika.
— Nie otwierać?
Tamara powzięła decyzję.
— Chyba nie zdradzi nas stary! — wyszeptała w stronę „barona“. — Zanadto nastraszyłam go przed chwilą, a jeśli nie otworzę, wzbudzi to podejrzenia!
W rzeczy samej, ten, czy też ci, którzy dobijali się do drzwi, stawali się coraz natarczywsi i coraz niecierpliwiej brzmiały dzwonki.

261