Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

stu. Za dobrze znał Tamarę, by nie pojąć, że tak nie pozostawi ona całej sprawy. I nagle, zadrżało w nim wszystko, a głos wewnętrzny uporczywie powtarzał, że biednej Zosieńce może grozić wielkie niebezpieczeństwo i że dawna kochanka, nie otrzymawszy od niego proszków, doprowadzona do ostateczności, nie cofnie się przed niczem. To też, wybiegł z domu i pośpieszył do pałacyku Orzelskich, postanawiając za wszelką cenę, uratować Zosieńkę i ostrzec ją. Nie wiedział jeszcze, w jakiej formie ma wypowiedzieć to ostrzeżenie, bo wyznając prawdę, musiałby szczerze opowiedzieć jej i o roli jaką odegrał — ale sądził, że niektórych półsłówek i niedomówień wystarczy, aby Zosieńka miała się na baczności. Tembardziej, że jak wynikało z ostatniej rozmowy i ona w sytuacji poczynała się nieco orjentować.
Teraz niecierpliwie dzwonił do willi, a im dłużej mu nie otwierano, tem mocniejszy niepokój targał jego sercem.
Tymczasem Tamara, stojąc za drzwiami, złośliwie szepnęła do swego towarzysza:
— Godnie, chyba, przyjmiemy Boba?
— O, tak! — przytwierdził awanturnik.
Oboje jednakowo byli wściekli na zdrajcę. Toć wyłącznie przez tego pajaca o słabym charakterze i wiecznych skrupułach, rozbił się znakomicie ułożony plan i miljonowy łup, wyślizgnął się tuż z przed nosa. Gdyby nie jego odmowa dalszego dostarczenia narkotyków, nie ocknąłby się dziś Orzelski i nie wynikłaby ta cała awantura. Z czem, właściwie przybywał? Po cóż zjawiał się w willi? Wyrazić skruchę? Wątpliwe!... Bo, parę godzin temu, przekonała się

264