Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/268

Ta strona została uwierzytelniona.

nika, który stał ukryty, we wnęce, poza jego plecami.
— Tęsknota za narzeczoną? — dalej nalegała ze śmiechem. — Myślisz, że już ją zabiłam, zamordowałam? Śpieszysz na ratunek?
— Przestań żartować! — odrzekł poważnie. — Chciałbym się rozmówić z Zosieńką!
— Po co?
— Zdaje się, że po naszej ostatniej scenie, powinienem upozorować przed nią fakt zerwania!
— Mogłeś to uczynić listownie — igrała, niczem kot z myszą.
— Wolałbym...
— Osobiście! Rozumiem! Żeby mnie należycie oczernić! Bądź spokojny, ja również poniechałam moich zamiarów.
— Ach, Tamaro! Gdybym mógł temu uwierzyć!
W tejże chwili, potężne dłonie, oplotły Szareckiego i obaliły na podłogę, a później jedna z nich mocno ścisnęła go za gardło. Leżał nieruchomo, dusząc się i nie mogąc pojąć, co właściwie się stało.
— A... pan... baron!... — wybełkotał wreszcie, poznając pochylonego nad nim napastnika.
— Tak, baron! — z dzikim triumfem zawołała Tamara, nie maskując się już dalej. — Mój kochanek! Mój, naprawdę, uwielbiany kochanek, dla którego pójdę w ogień i piekło! Żebyś o tem wiedział, ty nędzna szmato!...
Zerwała sznur z jednej z portjer i nagle szatański pomysł przyszedł jej do głowy.

266