Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/275

Ta strona została uwierzytelniona.

Cóż dalej?
Panienka zasłoniła twarz rączkami i zatkała cicho.

Wnet opanowała się po chwili!
Nie należy poddawać się przygnębieniu!
Albo, naprawdę, zwolni ją Tamara, albo tu ona musi wynaleźć sposób, aby wydostać się z tej celi.
Mijały długie minuty i upływał, zapewne, już nie kwandrans, a dobre półgodziny — lecz nikt nie zjawiał się, aby drzwi otworzyć Zosieńce.
Więc podstęp!
Powstawszy z krzesełka, na którem dotychczas zajmowała miejsce, jęła krążyć niespokojna po pokoiku, w myślach szukając ratunku.
Daremnie!
Ściany były gładkie, izdebka bez okna, drzwi szsczelnie zamknięte — ani marzenia, żeby stąd się wydostać.
Nagle, jej serce zadrżało niepokojem... Co to?
Bo wydawało się jej, że podłoga lekko drgnęła i jakby się poruszyła...
Niemożebne!
Czyż posiada ten pokój szczególne urządzenie — mogące przyprawić o zgubę tego, kto się tam znajduje? A jej przeznaczono tę celę, by tam poniosła śmierć? Możliwe!
Wszystkiego należy się spodziewać po Tamarze!
Wpijała się teraz wzrokiem w podłogę, a im dłużej patrzyła, tem mocniejszego nabierała przekonania, że nie omyliło ją przeczucie.

273