Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.

Och, gdybyż mogła przewidzieć, że Bob, wprowadzony w błąd wskazówkami Orzelskiej, niesie jej zgubę miast ratunku...
Tak, Bob...
A on, w swem podnieceniu wciąż naciskał dalej — a za każdem naciśnięciem, niby na mechanicznych rolkach, zwijał się kawał podłogi.
Teraz już zimny pot zlewa czoło Zosieńki. Czarna głębia jest tuż u jej nóg, najwyżej parę cali ją od niej dzieli...
— Ratunku! Ratunku! — wydarł się z jej piersi, pełen śmiertelnego przerażenia okrzyk, jakgdyby mógł ją kto posłyszeć.
Lecz okrzyk ten odbił się tylko o zimne kafle, któremi była wyłożona celka i śród tych kafli zginął.
— Ratunku!
Jeszcze chwila, a runie Zosieńka do lochu...
Koniec!
Nieuchronna śmierć...
Bo, nie po to wybudowano pułapkę, by kto z niej miał wyjść żywym!
Oczy Zosieńki, niczem zahypnotyzowane, wpijają się w czarną głębie, szukając dna, lecz tego dna nie widać...
— Snać mi tak sądzone! — myśli z rezygnacją — Zginę!
Raptem ręka Zosieńki, przyciskając machinalnie kafle, natrafiła na jakiś guzik.
Raptem ręka Zosieńki, przyciskająca machinal-

Spojrzała po za siebie, zdumiona...
Ujrzała niewielkie schowanko, rzekłbyś szufladę, a w niej dwie mosiężne rączki.

275