Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/283

Ta strona została uwierzytelniona.

Jedną przez jadalnię, a drugą, wiodącą wprost do sieni.
Pchnęła drzwi szafy.
Rozwarły się szeroko, a wówczas dojrzała, że w hall‘u znajduje się jakiś człowiek. Biegał on niespokojnie tam i z powrotem, coś naciskał koło ściany, a później wykonywał gesty zniechęcenia i mamrotał do siebie niezrozumiałe słowa.
— Bobie! — syknęła cicho.
Dojrzał ją. Okrzyk radości wydarł się z jego piersi. Przypadł do Zosieńki.
— Więc jesteś uratowana! — mówił, ściskając gwałtownie jej rączkę. — Uratowana! Raz przynajmniej, Tamara dotrzymała słowa! A ja już zwątpiłem we wszystko! Mniemałem, że zażartowano ze mnie okrutnie!
— Zdaje się, że się nie mylisz! Cóż ci powiedziała Tamara?
Jął prędko wyjaśniać:
— Oświadczyła mi, że skoro została zdemaskowana, musi uciekać z pałacyku, lecz nie zamierza nikomu uczynić krzywdy! Aby się zabezpieczyć przed pogonią, uwięziła cię w jakimś pokoiku, a mnie zmuszona jest zamknąć w sieni. Gdy, jednak, z willi odejdzie, mam nacisnąć na guzik — wskazał oczami w kierunku sprężyny — a wówczas otworzą się drzwi twej celki i bez żadnego szwanku wyjdziesz z tamtąd. Musiało się coś zepsuć w maszynerji, bo naciskałem z całej mocy, a ty dopiero teraz, po upływie kilkunastu minut się zjawiasz...
Zosieńka poczęła się śmiać.

281