Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale zawszeć teraz obawa — odparł — że się wygada... Może tylko udawał, że wierzy w obłąkanie hrbiego... Nie lepiej było z nim skończyć... I tak nikt nie dowiedziałby się...
Lecz ona energicznie potrząsnęła głową.
— Zapadnia jest przeznaczona dla naszych wrogów i tylko w razie ostateczności... Nie pragnę bezcelowych śmierci...
Po twarzy kozaka przebiegł jakiś nieokreślony a bezczelny uśmiech.
— Nie puściłaby go pani tak łatwo — burknął — gdyby nie był przystojny i młody...
Purpura zabarwiła policzki Orzelskiej.
— Coś powiedział?
Nie stropił się bynajmniej.
— Powiedziałem, że spodobał się pani! Słyszałem z drugiego pokoju... Portret ma malować... Już nowego pani znalazła!... Kochanek...
Orzelska trzymała w ręku pejcz, przyniesiony z gabinetu i słysząc poufałe a obraźliwe słowa kozaka, nerwowo ściskała go w dłoni. Nagle ta dłoń podniosła się błyskawicznie, a pejcz z niezwykłą siłą spadł na głowę Iwana, pozostawiając na czole krwawą pręgę.
— Milczeć rabie!...
Jego twarz wykrzywił wyraz wściekłości i uczynił ruch, jakby zamierzał się na nią rzucić. Lecz ona, rzekłbyś, hypnotyzowała go wzrokiem, a pejcz znów wznosił się do góry.
— Milczeć! — powtórzyła.
Ciężko oddychał, lecz pod wpływem gorących a utkwionych w niego ócz, zdawało się tracił całko-

23