Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

łą wydobyć z ciebie majątek Zosieńki i złączyć się ze swym kochankiem, międzynarodowym awanturnikiem i fałszerzem, zbiegłym z więzienia, ot tym, co tu stoi na progu, rzekomym baronem Raźnia-Raźniewskim!
Ten drgnął i poczerwieniał, nie tyle z gniewu, iż odkryte zostało kim jest on istotnie, co słysząc o stosunku, jaki łączył Tamarę ze znienawidzonym kozakiem. Obecnie jednak, wszczynać spory z kochanką było niemożebne. Patrzył na nią uważnie, oczekując, w jaki sposób zamierza zakończyć tę całą scenę.
— Czemuż pojawiłaś się tak późno, Marjo? — nagle zapytał paralityk, nieśmiało podnosząc oczy na czarno ubraną kobietę.
— Ciebież miałam ratować? — nagle wybuchnęła z pasją. — za to, coś uczynił? Winieneś był karę odcierpieć do końca, ja jedynie chciałam ocalić Zosieńkę, a twą zasługą było tylko, żeś nie dał sobie wyrwać jej majątku! Przecież nienawidziłam cię, chwilami cieszyły mnie nawet twoje nieszczęścia... A chwilami wydawało mi się, że oszaleję, lub oszalałam... O, zbierałam kamień po kamyczku, cegiełkę po cegiełce, aby przybyć wreszcie i was zdruzgotać... Wy podli!
Potoczyła dokoła obłędnym wzrokiem, a ostatnie słowa wyrzucone zostały z taką pasją, iż nieulegało wątpliwości, że nachodzą ją od czasu do czasu ataki szału. I teraz, coraz więcej podniecona, na pół przytomna, wykrzyknęła:
— Zemsty pragnę!... Zemsty! O, jakąż rozkoszą jest zemsta!

292