— Nademną pragniesz się mścić? — cicho wyszeptał paralityk, przerażony jej gwałtownym wybuchem. — Czyń, co chcesz... Zasłużyłem...
— Nad tobą? Nad tobą! Niema nad kim!... Wszak, tyś ruina ludzka! Lecz nad nią, nad nią, która nosi niegodnie, zdobyte w sposób podstępny, nazwisko Orzelskich! O, nie ujdziesz ty mi bezkarnie, ty córko piekła, szatanie w ludzkiej postaci... Dotknę cię najboleśniej, aby jednem pasmem cierpień stało się twoje życie.
Z twarzą, wykrzywioną, nienawiścią, uczyniła kilka kroków w stronę Tamary.
Ta, słuchała dotychczas wszystkiego spokojnie, tylko jej dłoń ściskająca torebkę z wartościowemi papierami, parę razy drgnęła. Może chciała się przekonać, w jaki sposób czarno ubrana kobieta, zdołała wtedy, w Szwajcarji się ocalić, może chciała poznać do końca, z czem ona przybywa i czy z jej pogróżkami poważnie liczyć się wypadnie. Teraz, zdążyła już sobie wyrobić zdanie. Obłąkana, zarówno jak i Zosieńka, wie zbyt wiele i zdołała przeniknąć tajemnice Tamary. Lecz, chwilowo nie jest groźna. Pod wpływem doznanych nieszczęść ulega atakom furji i w czasie takich ataków krąży dokoła willi, aby wyładować swą pasję. Dziś, cisnęła jej prosto w twarz, cały, przez lat wiele nagromadzony balast nienawiści, który jej leżał na sercu. Bezwzględnie jednak, ta szalona działa bez pomocników i nie przeszkodzi im w ucieczce. Próżno stracili tyle czasu, a na dodatek, wygadała się jędza o Iwanie.
— Wal, starą wiedźmę prosto w łeb! — zły
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/295
Ta strona została uwierzytelniona.
293