Spojrzeli wraz z Tamarą zdumieni.
W drugich drzwiach gabinetu, stała jakaś wysoka, przystojna dziewczyna, o pogodnym wyrazie twarzy, a z za jej pleców, wyrastała barczyta postać malarza Krzesza.
— Zapóźno, panie Raźnia-Raźniewski! — powtórzyła, poczem dodała, zwracając się w stronę Tamary. — Przepraszam, że zjawiamy się z tej strony!... Ale, nie mogąc dostukać się do frontowych drzwi, weszliśmy bocznem wejściem...
— Ale, kim pani jest? W jaki sposób, panią wpuszczono? — wybełkotała, rozgniewana Orzelska. — I pan Krzesz, miał czelność się zjawić!
— Dotychczas — odparła — nazywano mnie, panną Martą! W jaki sposób mnie wpuszczono? Weszłam sama, bo w służbowych pokojach nikogo nie było! A czemu, pan Krzesz tu się zjawił? Sądzę, że sam to, pani hrabinie, wytłumaczy.
Położyła na tytuł nacisk szczególny.
Tamara już nie panowała nad sobą. Czyżby