Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

w ostatniej chwili zaciskała się jakaś niewidzialna obręcz? Czyż plany miały zostać rozbite?
— Pan Krzesz — zawołała ostro, — jest złodziejem i powinien znaleźć się w więzieniu! Skradł mi moją biżuterję!
Na twarzy czarno ubranej kobiety, na widok Marty i Krzesza, rozlał się wyraz zupełnego triumfu.
— Nie! — krzyknęła gwałtownie. — Krzesz nie jest złodziejem! To ja, zabrałam rodzinne klejnoty, wydarłam ci je, zbrodniarko! Uprzedziłam o parę sekund, szlachetnego barona — wskazała na Raźnia-Raźniewskiego, — który w tym samym celu czaił się, za oknem! Walizeczka leży teraz bezpiecznie u mnie, w mieszkaniu!
Tamara zamieniła błyskawiczne spojrzenie z awanturnikiem, a z piersi, o mało nie wydarło się jej głośnie przekleństwo. Więc, tak się wszystko odbyło, istotnie. O, z jakim gustem, zadusiłaby obecnie tę wstrętną furjatkę! Lecz, trudno to było uczynić. Obok szalonej, stała z dziwnym na twarzy uśmiechem owa panna Marta, której roli w tej całej historji, jeszcze dobrze nie pojęła Orzelska, dalej zaś, wykrzywiony wzgardliwie Krzesz. Widocznie i oni przyjmowali udział, w tym groźnym łańcuchu, zaciskającym się coraz bardziej dokoła, a łańcuch ten należało za wszelką cenę przerwać. Tylko awanturnik, nadal wsparty o framugę drzwi, spozierał pozornie obojętnie, ale jego ręka niby niedbale wsadzona w kieszeń, zaciskała mocno rękojeść browninga.
— Dobrze! — rzekła, czyniąc rozpaczliwą próbę, wydobycia się z matni. — Dowiedziałam się, że jestem złą i przewrotną kobietą! Zbrodniarką, która

296