Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/299

Ta strona została uwierzytelniona.

czyha na zgubę was wszystkich! Dalsza miła pogawędka, przyniesie nowy potok wymysłów! Najlepiej będzie ją przerwać! Widzi pani — zwróciła się do czarno ubranej kobiety — że znajduję się już w kostjumie podróżnym i ten dom opuszczam... Opuszczam go, po porozumieniu się z mężem i na zawsze zniknę wam z oczów! Może więc, pozwolicie mi odejść!
Postąpiła naprzód kilka kroków, lecz czarno ubrana kobieta zagrodziła jej drogę.
— Proszę pozostać! — wykrzyknęła stanowczo. — Jeszcze niewiadomo, czy pani stąd tak odejdzie! Przódy niech pani powie, co się stało z Zosieńką?
Posłyszawszy zapytanie, Tamara, aż odetchnęła. Ciekawi byli losu Zosieńki? Dawało jej to możność zastraszenia ich, zyskania na czasie i ucieczki z domu.
— O Zosieńkę, pani chodzi? — odparła, odzyskując zwykłą pewność siebie. — Jest ona moją zakładniczką! Dawno podejrzewałam, że gra dwuznaczną rolę i działa z wami w porozumieniu! Umiałam się zabezpieczyć! Jej życie, gwarantuje moją wolność!
— Jakto? — z ust panny Marty wybiegło zapytanie, a w głębi źrenic zamigotał, rzekłbyś, cień lęku.
Cień ten, nie uszedł uwagi hrabiny, to też odrzekła trochę drwiąco, mniemając, że zdobyła nad swemi wrogami przewagę.
— Osadziłam Zosieńkę w pewnym podziemnym pokoju! Bardzo to ciekawy pokoik. O ile nacisnąć odpowiednią sprężynę, usuwa się podłoga i ten, który tam się znajduje, wpada do studni! Pilnuje jej — skłamała umyślnie, dla spotęgowania wrażenia, — Bob Szarecki... Słyszały panie, zapewne o nim, skoro są tak dobrze poinformowane o stosunkach, panu-

297