Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/30

Ta strona została uwierzytelniona.

wicie wolę. Wreszcie, załamał się, skurczył i pokornie wyszeptał:
— Darujcie, jasna pani...
Ona już teraz pewna była zwycięstwa. Lecz chciała raz na zawsze uczynić z niego swe bierne narzędzie.
— Ach, ty niewolniku! — mówiła podniesionym głosem. — Chamie!... Ośmielasz się w ten sposób odzywać do mnie i robisz idjotyczne uwagi, bo kiedyś pozwolałam ci... O tem, co było, zapomnij... To nie istnieje... Ja mam znosić wybuchy zazdrości?... Tyś mój sługa, nic więcej! Masz spełniać rozkazy, a ja cię zato osypię złotem... Zrozumiano?
— Rozumiem!... — wybąkał z trudem.
Ona już stała, odwrócona plecami do niego.
— A teraz dość! I żeby mi się nie powtórzyło więcej! Bo, w razie potrzeby, nie tylko bić potrafię, umiem i zastrzelić...
Niby poskromione dzikie zwierzę, wiódł za nią posępnym wzrokiem. Ale Orzelska już zmieniła temat.
— Wyjdę na parę godzin! — rzekła tonem spokojnym jak gdyby przedtem nic się nie stało. — A ty masz dobrze pilnować domu! Żeby mi mysz się nie wślizgnęła... Słyszysz?
— Słucham, jasną panią...
Może w pół godziny później, z podwórza willi wytoczyło się niewielkie, na ciemno granatowy kolor lakierowane auto, przy którego kierownicy, miejsce zajmowała kobieta. Jechało ono powoli, śród lesistej drogi, oddzielającej pałacyk od podmiejskich uliczek, a Orzelska uważnie rozglądała się na

24