Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/300

Ta strona została uwierzytelniona.

jących w tym domu. Niby jej narzeczony, a w istocie, człowiek mnie całkowicie oddany! Jeśli rozkażę, poruszy on guzik i zginie ostatnia latorośl rodu Orzelskich!
Sądziła, wymawiając te słowa, że zarówno czarno ubrana kobieta, jak i nieznajoma panna, natychmiast rozpoczną układy i zechcą na ratunek pospieszyć Zosieńce. Lecz, tylko paralityk, posłyszawszy groźne ostrzeżenie, jęknął w swym fotelu. Natomiast Marta, nagle odrzekła, stanowczo:
— Pani kłamie! Szarecki nie jest zdolny do podobnej podłości i dawno się wyrwał z pod pani wpływu! Zresztą, byłoby to tylko bezcelowa zbrodnia!
— Bezcelowa? — powtórzyła zaskoczona, że cios jej nie osiągnął zamierzonego skutku.
— Tak! Bo nie zginęłaby ta, o którą pani chodzi!
Teraz, Tamara nie rozumiała już nic. Może zapytałaby Martę, co ten wykrzyknik miał oznaczać gdyby w tejże chwili nowy, kobiecy głos, nie zadźwięczał w pokoju.
Najzupełniaj bezcelowa! Ale, na szczęście i tej zbrodni udało się uniknąć!
Na progu gabinetu wyrosła niepodziewanie postać Zosieńki. Za nią o parę kroków, stał blady, ale uśmiechnięty Bob.
— Bogu dzięki! Uratowana! — zawołał, na ten widok, radośnie Orzelski.
Hrabinę zdjęło przerażenie.
— Co? Co? W jaki sposób? — jęła bełkotać i poczuła, jak cała krew jej zbiegła do serca.
Raźnia-Raźniewski, mocniej jeszcze zacisnął browning w kieszeni.


298