W parę dni potem, w skromnym gabinecie Boba Szareckiego, zajmowały miejsce dwie osoby. Jedną z nich był gospodarz, drugą zaś panna Marta, a dawniejsza Zosieńka.
— Hm... — mówiła Marta, ze swym zwykłym nieco filuternym uśmiechem. — Starałeś się o względy bogatej dziedziczki miljonów, a tu ta dziedziczka zamieniła się w zwykłą detektywkę. Bardzo jesteś rozczarowany? Straciłeś miljony, Bobie!...
Szarecki odparł poważnie:
— Właśnie dlatego, wolno mi cię kochać, droga Marto, że nie jesteś hrabianką Orzelską! Mimo, że prawdziwa hrabianka nie żywi do mnie żalu, niezbyt ciekawą rolę w jej życiu odegrałem, na początku! Ty tylko potrafiłaś poruszyć najlepsze struny w mej duszy, dzięki tobie odrodziłem się moralnie...
— Ach, nie mówmy o tem! — zawołała, jakby przykrość jej sprawiły te pochwały. — Powróćmy raczej do poprzedniego tematu. Niezbyt jasne ci się