Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

wszystkie strony. Nagle pewien szczegół zwrócił jej uwagę. Na tle drzew, spostrzegła jakąś ciemną sylwetkę i aż wychyliła się z samochodu, żeby lepiej móc obejrzeć zapóźnionego w tych stronach przechodnia. Czas jakiś daremnie wpijała się oczami w mroki nocy, lecz im bardziej zbliżało się auto, tem figura przechodnia stawała się wyrazistsza.
Była nią kobieta. Ubrana czarno, a twarz jej przesłaniał gęsty żałobny welon.
— Dziwne podobieństwo! — mruknęła Orzelska.
Kobieta również posłyszała warkot nadjeżdżającego samochodu, ale widocznie wcale nie zamierzała się ukrywać. Przeciwnie, przystanęła na skraju leśnej drogi, uważnie patrząc w stronę nadjeżdżającego wozu. Jeśli jej twarzy, dzięki welonowi, nie rozróżniała Orzelska, ona ją natomiast spostrzegła wybornie. Jakby prąd elektryczny przebiegł po twarzy nieznajomej, a wargi wyszeptały cicho:
— Ona!... Ona!...
Orzelska jeszcze nie wierzyła własnym oczom. Wzrost ten sam, ruchy te same... Ale, skądże tu znaleźć się mogła ta kobieta? Złuda li tylko, nic więcej...
Lecz nie była to złuda. Bo kiedy samochód Orzelskiej zrównał się z nieznajomą, ta nagle odrzuciła welon i ukazała swą twarz, oświetloną mdłemi promieniami księżyca.
— Bądź przeklęta, djablico! — padł z jej ust gromki okrzyk. — Spotkamy się jeszcze...

25