Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabina zbladła, niby ujrzawszy przed sobą groźną zjawę.
— Stójże pani! — zawołała. — Stój!... Jeśli to pani...
Lecz nieznajoma już znikła śród drzew. Chłodne krople potu zrosiły czoło Orzelskiej.
Toć widziałam ją ledwo sekundę i jak cień
— Niemożebne! — mruknęła. — Halucynacja!...
zginęła... Umarli nie wstają ze swych grobów...
Wielce zdenerwowana, jechała teraz w stronę miasta. Dopiero jasno oświetlone i ludne ulice Warszawy przywróciły jej nieco spokój ducha. Raz jeszcze rozważyła w swej głowie ubiegłe wypadki.
— Tak! Uległam halucynacji! — powtórzyła w duchu. — Zbyt wiele myślę o tem... Ale słyszałam głos jaknajwyraźniej... Bądź przeklęta djablico!
Auto pomknęło raźno Marszałkowską, poczem skręciło w boczną uliczkę... Długi szereg kamienic — i przed jedną z nich Orzelska zatrzymała samochód. Założywszy na motor kłódkę, by nikt nie mógł go bez niej poruszyć, pewnym krokiem weszła do wnętrza kamienicy, kierując się w stronę lewej oficyny. Zatrzymała się tam na trzeciem piętrze przed obitemi ceratą drzwiami i w sposób szczególny nacisnęła dzwonek.
Po chwili w drzwiach uchyliło się maleńkie okrągłe okienko — judasz — i przez nie czyjeś oko bacznie obejrzało postać przybywającą. Później dopiero rozwarły się wrota sezamu, a czyjś głos z zadowoleniem zawołał:
— Jesteś, nareszcie...

26