Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/34

Ta strona została uwierzytelniona.

— Ach, do zbrodni! — zawołała niecierpliwie. — Wiecznie rzucasz gromkie frazesy! Nie żadna to zbrodnia, co czynię... Jestem kobietą mocną i dążę prosto do celu!
— Tamaro!
— A ciebie mogłabym tylko wtedy naprawdę pokochać, gdybyś się stał silnym człowiekiem... Bez wahań i skrupułów, nie zaś zdenerwowanego dzieciaka. Och, takiego pragnęłam bym napotkać mężczyznę... Żeby mnie rozkazywał, a nie ja nim rządziła... Żeby mnie złamał, zajął, żebym nie śmiała mu się sprzeciwić... Bił nawet, a nie żebrał wiecznie u mych stóp... Lecz, nie wiem, czy takiego napotkam... Był wprawdzie jeden... Ale... Czy rozumiesz mnie, Bobie.
Pokiwał tylko smutnie głową.
— Nikt zapanować nad tobą nie potrafi — rzekł — lecz ty działasz na wszystkich, jak haszysz!
Zwróciła rozmowę na interesujący ją temat.
— Więc będą proszki? A może masz gotową porcję?
— Mam! — odparł, po chwili wahania — Lecz nie chciałbym ci jej dawać, Tamaro!
— Skrupuły?
— Może i skrupuły!
— Znowu kaprysy?
Odwrócił głowę i milczał.
Orzelska zmieniła rozkazująco-ironiczny ton na zalotny.
— Czemu nie patrzysz na mnie?

28