Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/35

Ta strona została uwierzytelniona.

Z pod krótkiej sportowej sukienki wyzierała prawie całkowicie odsłonięta przecudna nóżka. Czarne oczy ciskały namiętne płomienie.
— Spójrz! Czyż ci to nic nie mówi? Czyż nie jestem godna pożądania!
Westchnienie wyrwało się z piersi młodego człowieka.
— Ach, Tamaro! — szepnął — Nosisz imię gruzińskiej królowej i jak ona jesteś okrutna!... Nie wysilaj się... I tak ci ulegnę. Za jeden pocałunek. Za chwilę mimolotnej rozkoszy... Sama wiesz, że nie jestem w stanie się oprzeć... Uczynisz ze mną, co zechcesz.
Dziwnie pogardliwy błysk zaigrał na chwilę w głębi jej źrenic. Lecz jeno na chwilę. Bo wnet znikł, a Orzelska wyrzekła pieszczotliwym głosem:
— Dzieciaku!
Załamał ręce z jakąś wewnętrzną męką i jął szeptać boleśnie.
— Pozbawiłaś mnie rodziny... Najbliżsi mnie się wyrzekli... Straciłem honor, stoczyłem się w błoto... A teraz... wpajałaś we mnie przekonanie, że to tylko o parę dawek narkotyku chodzi, a tymczasem wciąż stosując proszki, musisz sprowadzić śmierć. I ja ci do tego pomagam! Staję się mimowoli mordercą! Nie, świadomym zbrodniarzem, bo wiem przecież, do czego dążysz... Łudziłaś mnie dawniej, że pragniesz tylko wydostać jakiś podpis od męża, później się z nim rozejdziesz, a my złączymy się na zawsze. Obecnie w to nie wierzę. Nie wierzę... Zabijesz go, a mnie, narzędzie, które przestało już być użyteczne, porzucisz... Co dalej? Co dalej? A najstra-

29