Na progu willi, spotkała go sama piękna pani, widocznie posłyszawszy warkot nadjeżdżającej taksówki.
— Ach, przywiózł pan wszystko! — zawołała, ujrzawszy przybory malarskie — Więc zabieramy się do pracy?
— Oczywiście, pani hrabino! — odparł, całując ją w rękę — Postaram się stworzyć świetny portret.
— Proszę...
Wskazywała drogę, podczas gdy Iwan, zachmurzony, wyjmował powoli z samochodu ramę i stalugi.
Rychło znaleźli się w wielkim salonie, który, jak wydało się Krzeszowi, sąsiadował z owym gabinetem, gdzie ongi ujrzał w fotelu sparaliżowanego mężczyznę. Nie śmiał o to zapytać, natomiast rozglądał się ciekawie po urządzeniu sali. Pełno tam było obrazów pierwszorzędnych mistrzów, rzeźb, stylowych mebli i kosztownych cacek. Aż dusza rosła w Krzeszu, kiedy pochłaniał oczami te cuda.
— Niema, jak hrabstwo! — stwierdził z niejaką zazdrością w duchu. Ale w takiem otoczeniu przyjemniej malować!
— Chyba dobra pracownia? — rzuciła z lekkim uśmiechem Orzelska, niby odgadując jego myśli — Światła też tu mamy dużo...
— Znakomita! — potwierdził, pomagając Iwanowi ustawiać stalugi.
Przytwierdził do nich ramę z płótnem, poczem zerknął na hrabinę, niby zapytując, czy rychło rozpoczną pracę.
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/39
Ta strona została uwierzytelniona.
33