filiżaneczki z wonną czarną kawą, a Orzelska jęła nalewać do smukłych kieliszków złocistego benedyktyna. Krzesz znów wjechał na artystyczne tematy, podkreślając sprytnie, iż o tak pięknej modelce, jak hrabina nigdy nie marzył i uczta zakończyłaby się prawdopodobnie w jaknajlepszym nastroju, gdyby nagle malarza nie zaświerzbiał język i nie wyrwał się z frazesem, który go korcił od początku obiadu.
— Ale, wie pani hrabina — rzekł, tajemniczo mrużąc oko, że ów wieczór, kiedyśmy się poznali, był istotnie wieczorem niesamowitych przygód.
— Cóż pana spotkało? — wpiła się weń trochę niespokojnym wzrokiem — Jakaś awantura... Już potem, gdy pan opuścił pałacyk?
— Nietyle awantura, co dziwne spotkanie!
— Spotkanie?
— Kiedym wędrował, powracając na piechotę z willi, w stronę miasta, niespodziewanie ktoś mnie pochwycił za ramię. Spojrzałem zdumiony... Stała przedemną jakaś starsza kobieta, wysoka, ubrana czarno, w welonie żałobnym...
— Kobieta w welonie żałobnym! — głucho powtórzyła Orzelska, a palce jej kurczowo wpiły się w obrus.
Zbladła gwałtownie. Gdyby Krzesz mniej był zaprzątnięty swem opowiadaniem, a więcej zwracał na nią uwagę, spostrzegłby bez trudu, jak maleńkie krople potu zaperliły się na czole pięknej kobiety. Ale Orzelska była zbyt opanowaną, by na długo poddać się wrażeniu. Choć posłyszana wiadomość przekonywała ją, że nie uległa halucynacji, widząc również tajemniczą nieznajomą, szybko wypiła stojący
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/43
Ta strona została uwierzytelniona.
37