— Idziemy!
W ślad za hrabiną poszedł do salonu i tam zaczął majstrować przy stalugach, rozkładając farby i porządkując pędzle. Dopiero, gdy wszystko zostało przygotowane, rzucił na nią okiem.
Siedziała w pobliżu stalug, założywszy nogę na nogę i ćmiąc cieniutkiego papierosa. Dziwny uśmiech błądził po jej twarzy, a wzrokiem wpijała się w zgrabną i atletyczną figurę malarza.
Zerknął niepewnie na Orzelską. Była ubrana w skromną ciemną sukienkę, bez najmniejszej ozdoby, w czarne, jedwabne pończochy i lakierki. Wiedział, że nawet panie z największego towarzystwa lubią się stroić do portretów i nakładają wówczas prawie wszystkie swe kosztowności. Zdziwiony czekał, a na ustach mu zawisło zapytanie.
— Czyż tak mam panią namalować?
Odgadła myśli malarza i znów zagadkowy uśmiech zawisł na wargach.
— Czeka pan na to, że pójdę się przebrać? Razi pana mój ubogi wygląd?
— Ach! — postarał się ukuć komplement — Pani hrabinie we wszystkiem prześlicznie!... Jej uroda starczy za strój najpiękniejszy.
— A jednak zmienię szatę!
— Pozostawiam to do uznania... Mnie osobiście, jest to obojętne.
— Zmienię!
Powstała z miejsca i odeszła do sąsiedniego pokoju, pozostawiając samego malarza. Z nudów począł poprawiać coś przy pędzlach, myśląc, że naprawdę niezwykłą kobietą jest hrabina i jej otoczenie. I ten
{{f|40}]
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/46
Ta strona została uwierzytelniona.