Co dalej się stało nie pamiętał. Czuł tylko, że po długim, namiętnym pocałunku, z jego wargi cieniusieńkim strumieniem poczyna spływać krew...
— | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — | — |
Już się zmierzchało, kiedy Krzesz opuszczał willę, nie wiedząc sam, czy przeżył to wszystko w rzeczywistości, czy też jeno śnił na jawie. Lecz paliły go jeszcze gorące uściski, a maleńka ranka na górnej wardze świadczyła, iż wątpić nie może w swe szczęście. Spełnione zostały najśmielsze marzenia! Posiadł nietylko wspaniały model, ale i przecudną kochankę! Zobaczy ją jutro, pojutrze... Każdą chwilę jest gotów spędzać u jej stóp! Tej radości nie mąciło nawet dziwne wspomnienie, że śród najgorętszych miłosnych uniesień, posłyszał w sąsiednim pokoju jakiś jęk i lekki skrzyp u drzwi. Cóż to mogło obchodzić Krzesza! Wszak był tak szczęśliwy, a Tamara kochała go napewno, bo przecież inaczej... Tam, do djaska... Górą nasi! Górą artystyczna brać... On, Krzesz i dama z wielkiego świata... Teraz już nie spojrzy nawet na byle przystojną dziewczynę... Och, jakże zarozumiali są malarze!
Szedł więc Krzesz trawiony podobnemi myślami, a piersi rozsadzała mu duma i zbliżał się już do sztachet, oddzielających pałacyk od ogólnej drogi, gdy wtem posłyszał za sobą pośpieszne kroki. Obejrzał się. Biegł za nim kozak, Iwan. Przystanął, sądząc, że coś w willi zapomniał, lub też hrabina mu przesyła nowe zlecenie.
Kozak był blady, ciężko dyszał i przez czas jakiś patrzył na malarza w milczeniu.