Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/55

Ta strona została uwierzytelniona.

Sprzeciwiałeś się temu kategorycznie i czasem dochodziło pomiędzy nami do scen dzikich... Czy coś z tego pamiętasz?
Paruszył lekko głową i przymknął oczy.
— Nie... nie... pa... miętam!
— Nie pamiętasz? — zawołała radośnie. — Byłam dla ciebie zawsze bardzo dobra? Prawda?
— Dobra... bardzo dobra!
— Otóż tem bardziej niezrozumiały był twój opór! Choć majątku osobistego już nie posiadamy, a wszystko należy do Zosi, napewno nie ruszyłabym z tej fortuny ani grosza... Lecz mniejsza o to! Musimy teraz zastanowić się dobrze, aby Zosi ułożyć szczęśliwie życie...
— Tak... tak...
Choć każdy, kto z boku popatrzyłby na tę scenę, odniósłby wrażenie, że to nie żywy człowiek przemawia, a nakręcony automat, Orzelska najpoważniej wykładała swą myśl dalej:
— Musimy jej ułożyć życie!... Długo w naszym domu pozostać nie może... Sam chyba powinieneś zrozumieć... Bo... bo...
Tu zaplątała się nieco hrabina, lecz wnet wypaliła śmiało.
— Bo jest w tym wieku, że należy ją wydać za mąż... Czy na to się zgodzisz?
Odpowiedź na te zapytanie, była kulminacyjnym punktem całej rozmowy, a właściwie doświadczenia z na pół przytomnym hrabią. Gdyby i teraz zaprotestował, nie pozostawało nic — niźli dać mu zażyć silną dawkę trucizny. Ale narkotyk nie za-

49