Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/58

Ta strona została uwierzytelniona.

Raz jeszcze sprawdziła numer domu, poczem weszła niepewnie do bramy. W jednem z okien na pierwszem piętrze oficyny połyskiwało światełko.
— Więc odnalazłam! — wyszeptała radośnie i bez namysłu podążyła w kierunku mieszkania. Trzy dyskretne stuknięcia. Powoli, ostrożnie rozwarły się drzwi i wysoka sylwetka kobiety, ubranej żałobnie, wyrosła na progu.
— Nareszcie...
Kiedy, po pewnym czasie, panienka opuszczała tajemnicze mieszkanko, biegł w ślad za nią pełen lęku wzrok czarnej pani, a usta składały się, niby do modlitwy, błagalnie. Lecz dziewczyna nie zważała na to i nie utkwiły w jej pamięci groźne ostrzeżenia, posłyszane przed chwilą.
Wsiadła do taksówki z powrotem, polecając się odwieźć obecnie do pałacyku Orzelskich.
Na spotkanie wybiegła pani Tamara. Iwan powrócił przed paru minutami i już była niespokojna, co się stało z hrabianką.
— Ach, panna Zosia! — zawołała radośnie, mierząc przybyłą szybkiem spojrzeniem od stóp do głowy. — Jakże się cieszę! Musiała się pani rozminąć w drodze... Bo na jej spotkanie wysłałam służącego.
— Istotnie! — odparła, czerwieniąc się panienka. Rozminęliśmy się w drodze... Choć nie wiem, czy służący poznałby mnie... Musiał mieć o mojej osobie bardzo niedokładny rysopis... Wzruszona jestem, na prawdę, że panią tak obszedł mój przyjazd...
Gdy wymawiała te słowa, niewinny a naiwny uśmiech wykwitł na jej ustach. Orzelska aż drgnęła z zadowolenia. Wielce ułatwione będzie zadanie

52