Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

Bodaj, po raz pierwszy, od czasu znajomości z malarzem, Orzelska zmięszała się gwałtownie.
— Dureń! Cóż on więcej gadał...
— Nic...
— To niewiele! A wiesz, czemu sobie na to zuchwalstwo pozwolił? — na poczekaniu wynalazła wykręt. — Jest niezwykle przywiązany do mojego męża... i mnie pilnuje... Szpiegował nas widocznie. Och, porządną burę zato oberwie! Porządną! Cham bezczelny...
Błyskawice, jakie padły z ócz Orzelskiej, świadczyły, iż nie rzuca ona pogróżek na wiatr i potrafi rozprawić się z kozakiem. Krzesz aż przestraszył się tego wybuchu, a ponieważ tłomaczenie Orzelskiej wydało mu się całkowicie prawdopodobne, jął ją uspakajać.
— Et, głupstwo! Nie zwracaj uwagi! Nie daj mu poznać nawet, żem ci to powtórzył...
— Już wiem, co zrobię! — odparła, jakby snując głośno zakończenie myśli. — Odechce mu się podobnych sztuk! A teraz już idź... Zbyt długo gawędzimy ze sobą...
Krzesz, zły na siebie, iż niepotrzebnie rozgniewał Orzelską, ucałował rączkę pięknej pani i odszedł. Pocieszała go nieco, rzucona mu po cichu, na odchodnem obietnica, iż zobaczy się rychło, bez świadków, sam na sam.

Wieczorem tego dnia, gdy dawno już odszedł Bob, a panna Zosieńka udała się do swego pokoju na spoczynek, Orzelska siedziała sama w swej sy-

65