Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.

ne! A co będzie, jeśli kiedyindziej zechce ze wszystkiem się wygadać?
Jakże chętnie rozprawiłaby się, po swojemu, z Iwanem! Lecz kozak od południa znikł i nigdzie go nie mogła odnaleźć. Niczem kamień w wodę. Czyżby się domyślił, że Krzesz wczorajszą rozmowę powtórzy? Zapewne. Bo nie tak dawno jeszcze obeszła pokoje pałacyku, wołając go po imieniu, ale te poszukiwania pozostały bezowocne.
— Łajdak! — mruknęła — Wie, że nie lubię żartować!
Siedziała tedy Orzelska, zagryzając wargi z bezsilnej złości i łamiąc sobie głowę, gdzie ukryć się mógł kozak, kiedy nagle jakiś szmer u okna zwrócił jej uwagę.
Czyżby się przesłyszała. Nie! Szmer się powtórzył i sprawiał wrażenie, jakgdyby ktoś, tam na zewnątrz pałacyku, leciusieńko paznokciem drapał w szybę.
— Cóż to jest? — drgnęła — Iwan? Et, chyba nie on.
Orzelska była kobietą szybkiej decyzji. Pochwyciwszy błyskawicznym ruchem browning, spoczywający w napół otwartej szufladzie tualety, broń którą stale trzymała pod ręką, cichemi krokami, niczem kot, podkradła się do okna.
Drapanie stawało się mocniejsze. Teraz już tajemniczy intruz uderzał wyraźnie palcami w szybę.
— Kto tam? — zawołała, niespodziewanie otwie rając okno.
Wionęła na nią bezgwiezdna noc i chłód jesiennego wieczoru. Lecz pozatem nie dojrzała nikogo.

67