Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/84

Ta strona została uwierzytelniona.

— A jeśli nie przystanie? Wszystko należy przewidzieć!
Twarz kobiety znów nabrała okrutnego wyrazu.
— Lepiej byłoby — powoli wyrzekła — gdyby się udało całą rzecz ułożyć bez awantur i ryzyka... Przewidziałam jednak i ten wypadek... Od czegoż proszki Boba? Wytworzy się taką sytuację, że potem sama nie zechce się cofnąć...
— Brawo! — zawołał, patrząc na nią z uznaniem. — Byle ten Bob nie zawiódł?... Wyrzuty sumienia?...
Skrzywiła się ironicznie.
— Panuję nad nim, jak hypnotyzer panuje nad swem medjum!... Bawi mnie nawet czasem, przełamywane u niego tych reszteczek uczciwości... Wie, zresztą, na co idzie! Bo i tak, po ślubie, będzie musiał, za pomocą swych wynalazków, co rychlej przyśpieszyć zgon najdroższej żony... Orzelscy krewnych nie mają!... Pozostanie jedynym spadkobiercą...
Tu lekko drgnęła. Nagle w jej wspomnieniach zarysował się jasno obraz czarno ubranej kobiety. Nie zamierzała ona jednak, z różnych względów, opowiadać o tem, kochankowi.
On tymczasem, nie spostrzegłszy jej mimowolnego dreszczu, wyrzekł:
— Genjalnie przewrotna jesteś, Tamaro! Gdybym nie był sobą, lękałbym się ciebie chwilami! Wszystko obmyśliłaś do najdrobniejszych szczegółów... Powinno się udać...
— Bądź spokojny! Napewno się uda!
Patrzył na nią przez chwilę w milczeniu. Nagle po jego kamiennej masce, przebiegł jakiś cień.

78