się tu czujesz... Odejdź... Nie będę żywiła do ciebie żalu... Dam ci tyle pieniędzy, ile zechcesz...
Zaśmiał się dziwnie.
— Pieniądze nie są mi potrzebne i ich nie przyjmę! — zawołał. — a wiem, czemu jasna pani chce mnie się pozbyć!
Drgnęła.
— Mianowicie?
Zbliżył się do niej o parę kroków.
— On wrócił!
— Kto? — syknęła z gniewem, domyślając się, że poznał ich tajemnicę.
— A któżby? On... Pan Ryszard!... Widocznie uciekł z więzienia, bo dwanaście lat się nie skończyło! Tylko, czy długo pozostanie na tej wolności?
Tym razem skoczyła, niczem zraniona tygrysica. Jeśli hamowała się dotychczas, jeśli spokojnie zniosła słowa kozaka, których nie zniosłaby od nikogo, było to wyłącznie przez wzgląd na dawnego kochanka. Zapewnić mu bezpieczeństwo, móc się z nim swobodnie widywać! Lecz, ten łotr wyszpiegował wszystko... Wypatrzył Ryszarda, a teraz rzucał pogróżki. Znów gotów zadenuncjować. Z twarzy hrabiny spadła maska.
— Łajdaku! — krzyknęła. — Tak, wiedz, że wrócił!... On się z tobą rozprawi, nędzny zdrajco! Wie, komu zawdzięcza dwanaście lat więzienia! Toś ty, wówczas, wysłał anonim do władz!
— Tak, — odparł, bynajmniej niezmięszany. — Chciałem cię wyrwać z jego łap, sądząc, żeś przy-
Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/91
Ta strona została uwierzytelniona.
85