Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

padkowo trafiła do rąk łotra, a gdy się z nim rozstaniesz, to się zmienisz! Ale, przekonałem się potem, żeś gorsza od niego...
Chrapliwy tylko dźwięk wydobył się z gardła hrabiny. Więcej już z pasji mówić nic nie mogła. Lecz tam, na stoliczku, w rogu pokoju, spoczywał przypadkiem zapomniany bat, narzędzie totur Orzelskiego, ten sam pejcz, który nieraz poskramiał i kozaka. Jednym susem znalazła się przy nim i pochwyciwszy go, rzuciła się w stronę Iwana.
Pejcz świsnął w powietrzu, ale nie opadł na twarz zuchwalca. Bo w tejże chwili żelazna dłoń z niezwykłą mocą ścisnęła palce hrabiny, pejcz poleciał w kąt sali jadalnej, a w pokoju zabrzmiał ironiczny głos:
— Tylko wtedy daję się bić, gdy sam tego chcę i na to pozwalam! Ale skończyło się już twoje panowanie!... Więcej mnie nie dotkniesz... ty... dziewko!...
Orzelska bełkotała teraz niezrozumiałe wyrazy w bezsilnej złości, patrząc, jak Iwan, odwróciwszy się z pogardą do niej plecami, powoli odchodził. Ale kozak zatrzymał się jeszcze na progu i jakby chcąc ją dobić ostatecznie, rzucił na pożegnanie:
— A tym twoim Ryszardem, nie strasz! Ciekaw jestem, jak ci podziękuje, gdy się dowie, że w czasie jego nieobecności, byłem twoim kochankiem!
— A... a... — wydarł się z jej gardła nieartykułowany dźwięk i pędem rzuciła się do swej sypialni.
Na tualecie leży browning! Czemuż nie zabra-

86