Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Niebezpieczna kochanka.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy tych słowach z za monokla padł nieokreślony błysk, który trwał tylko sekundę, a Orzelska odpowiedziała nań takim samym błyskiem. O, iluż przykrości uniknąłby Krzesz, a ilu niebezpieczeństw panna Zosieńka, gdyby mogli odgadnąć w tej chwili, jaka radość, mimo pozornego smutku, napełniała serca wytwornej pary. Tej pary, siedzącej naprzeciw siebie tak ozięble i podkreślającej wyraźnie swój poprawny, tylko towarzyski stosunek!
Hrabina, ze zbolałą miną, skarżyła się dalej.
— Tyle przykrości... Tyle kłopotów... Jutro odbędzie się pogrzeb...
Malarz pojął, że jest dzisiaj intruzem i że dalsze seanse ulegną przymusowej odwłoce Na jego obliczu odbił się wyraźny znak zapytania i wpił się wzrokiem w hrabinę.
Ta, widocznie, ulitowała się nad nieszczęsnym Krzeszem, bo powstając z miejsca i skinąwszy nie znacznie, aby podążył za nią, podeszła do stojących w rogu salonu stalug.
— Sam pan rozumie, drogi mistrzu — rzuciła umyślnie głośno, że niewielki miałby pan teraz ze mnie pożytek... Muszę się uspokoić, nieco wypocząć! — a po cichu dodała — Dziś jeszcze odeszlę ci portret do pracowni. U mnie, nie mógłbyś malować...
— Czemu? — drgnął.
— Przecież panna Zosieńka jest w domu! — wyjaśniała szeptem. — Bardzo to niewinna osóbka... Nie chcę jej gorszyć.. A ty wybrałeś taką pozę... Żyję w ciągłej obawie, aby tam nie zajrzała, coś ty nasmarował na płótnie... Ja... jej poważna „maco-

92