Strona:Stanisław Antoni Wotowski - O kobiecie wiecznie młodej.djvu/14

Ta strona została skorygowana.

amoru, nie wiem czy wszystkim moim czytelnikom, nie wyłączając i mnie osobiście, bez zastrzeżeń przypadłaby do smaku i gustu; nie wiem czy owa szanowna miłowana i rozmiłowana matrona i nam by się wiecznie młodą wydała...
Dlatego też w dalszym ciągu wolę mówić o młodości takiej jak my ją zwykle rozumiemy: tem uosobieniu wiosny życia, uosobieniu radości, lekkomyślności, beztroski, miłości, wesela.
Tej świetlanej młodości, będącej krańcowem przeciwstawieniem zgrzybiałej stałości — obrazu ponurego i smutnego, przed którym wzdrygamy się wszyscy. Gdyż mimo pięknych bajeczek „o czcigodnej starości“, któremi stara się ludzkość opromienić i osłodzić tę straszliwą konieczność — każdy z nas z obawą i lękiem spogląda na starość, ów akt ostatni naszej doczesnej wędrówki, ów koniec końca, prolog śmierci — będący w najlepszym wypadku powolnem, a nieubłaganem zamieraniem.
Ztąd też od niepamiętnych czasów starano się rozwiązać dręczącą zagadkę, którą by można sformułować temi słowy wiemy, że każdy z nas starzeć się i umrzeć musi, gdyż od reguły tej nie było wyjątku — nie było człowieka, któryby żył wiecznie, lecz czemu się tak dzieje?
Aczkolwiek Pismo Święte powiada: „z prochu powstałeś i w proch się obrócisz“ — człowiek dumny pan i władca stworzenia niechętnie godził się z myślą, by po śmierci nie pozostawało z niego nic — prócz zgnilizny.
Usiłowania ludzkości szły w podwójnym kierunku: psychicznym i fizycznym.