bucha płaczem srogim, a do gwardzisty, przez łzy czyniąc „oko“ (przyzwyczajenie drugą naturą!) krztusi:
— Więc dobrze... skoro już taka wola Najjaśniejszej Pani, to niech mnie śle do klasztoru. Lecz błagam, niech klasztor ten... będzie klasztorem męskim!“.
Nie wiadomo czy odpowiedź ta udobruchałaby rozgniewaną monarchinię, gdyby nie interwencja Wielkiego Kondeusza. Stanął on tak energicznie po stronie panny de Lenclos, tak począł ją gorąco tłómaczyć a bronić, iż wyjednał przebaczenie.
Najważniejszym argumentem ponoć był postępek Ninon z kardynałem Richelieu. Anna Austrjaczka serdecznie nienawidziła kardynała (podówczas już zmarłego) każdy jego wróg, stawał się jej przyjacielem.
Tymczasem fama o niełasce Ninon szybko biegła w Paryżu. Pałacyk przy ulicy des Tournelles świecił pustkami, a gdy powóz jej ukazał się na spacerze w Cours la Reine, chytre dworaki, uciekały odeń w różne strony, niby szczury z tonącego okrętu. Lecz w tem w alei ukazuje się sam Wielki Kondeusz konno. Szybko zbliża się do pojazdu Ninon, zeskakuje z konia i kłaniając się nisko, tłomaczy, że spieszył, by pierwszy oznajmić o łasce królewskiej.
Jedna chwila... i Ninon jest ze wszech stron otoczona rojem dworaków. Takim jest świat! Lecz za to przyjaźń podobna — rzeczą nader rzadką.
Królowa przebaczyła lekkomyślnej pod warunkiem, by ta nie grzeszyła więcej...
Z tą obietnicą rzecz się miała całkem fatalnie!