Strona:Stanisław Antoni Wotowski - O kobiecie wiecznie młodej.djvu/64

Ta strona została skorygowana.

— Więc dobrze! Zagramy komedję. Za godzinę będę w Fontainebleau. Tam będziemy swobodni.
Santinelli kiwnął głową, poczem wyszedł z pokoju.
„Prawo karania!“ „Tam będziemy swobodni...“
Nie wiem dlaczego, lecz słowa te zabrzmiały mi dziwnie ponuro i niemile.
Chciałam właśnie bliżej rozpytać królowę, gdy ta dzwoni na swe służebne i poleca sprowadzić spowiednika.
— Którego? — pyta jedna z nich.
— Bez różnicy — mówi — byle to był biskup.
Gdy odeszły, prosi mnie Jej Królewska Mość bym była jej w przyodzieniu pomocną. Sprawa to niedługa. Myśliwska skórzana kurta i stara wytarta szara spódnica. W stroju tym jest ohydna. Oczy ma czerwone, zapuchnięte, twarz nabrzmiałą z płaczu, lecz mimo to w wyrazie przebija się coś drapieżnego, okrutnego. Moje pytania zbywa niecierpliwie, krótko.
— Później, później! A po chwili dodaje:
— Musisz ze mną jechać do Fontainebleu, Ninon. Na Boga! nie opuszczaj mnie!
Przybywa spowiednik. Jest to biskup Amiens‘u, który wraca z uroczystego nabożeństwa. Wchodzi w infule i z pastorałem. Pragnę wyjść, lecz gest Krystyny wskazuje, bym się cofnęła w głąb komnaty. Następnie klęka przed biskupem, który siadł w fotelu i poczyna się spowiadać. Mówi tak cicho, że żadne słówko nie dochodzi mego słuchu. Przez cały czas spowiedzi wpatruje się uporczywie w oczy biskupa, co widocznie