— Kiedy... bo... nie wiem jak to powiedzieć...
— Głupiaś! Ważę się na wszystko... sprzedam duszę djabłu...
Stara uśmiecha się obleśnie, krzywi swą pomarszczoną twarz, nachyla do ucha faworyty, coś szepce...
Ta blednie, wzdryga się. Chwilę myśli, poczem kiwa głową:
— To takie straszne, lecz rady niema...
Żył podówczas w Paryżu niejaki ex ksiądz, łotr z pod ciemnej gwiazdy, nazwiskiem Guibourg, za przeróżne łajdactwa z Kościoła wyrzucony.
On to odprawiał na cześć szatana „czarne msze“, podczas których składane były krwawe ofiary.
A miał Lucifer za te okropności swym wiernym zapewniać młodość wieczystą i moc wszelaką.
Montespan nie namyśla się długo. Z powiernicą la Voisin, w przebraniu, o zmroku, skrada się do napół rozwalonego na przedmieściach Paryża domostwa. Tam Guibourg już oczekuje na nią. Faworyta rozbiera się, musi być całkiem naga, wszak na jej ciele szatańska ceremonja odbywać się będzie[1]
Leży Montespan na prostej ławie z głową opuszczoną, nad nią stoi Guibourg. Przybrany jest w ornat, ornat świętokradczy, z krzyżem obróconym na dół. Stoi jakby chwilę w zadumie, jakgdyby się wahał.
— Cóż stary Guibourg — z pasją woła w ołtarz przemie-
- ↑ Scenę tę przedstawia rzadki sztych, reprodukcja którego w niniejszym dziełku jest pomieszczona.