Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/106

Ta strona została uwierzytelniona.

Och, jakże wstyd! Lecz, czyż postępki siostry rzucają nań podobny cień, że powinien odejść nazawsze?
Nie! Jeśli Hanka nie odpowiada za ohydną przeszłość swej matki, to i nań nie spada srom, wywołany wybrykami Lenki.
Uspokoiwszy się nieco, pod wpływem tych refleksji, zdecydował się napisać list do narzeczonej. Właściwie, krótką kartkę. Prosił w niej, by nie wierzyła sztucznie wytworzonym pozorom i zechciała albo u siebie go przyjąć, lub spotkać się z nim, na mieście, celem wyświetlenia nieporozumień.
Posłał ten bilecik przez posłańca, przekonany, że Hanka mu odpowie i na rozmowę się zgodzi, jakkolwiek nawet miałaby ona wypaść.
Wnet jednak otrzymał nierozpieczętowaną kopertę z powrotem, a posłaniec z niewyraźną miną powtórzył, że panna Gliniewska oświadczyła, iż od pana Korskiego żadnych listów odbierać nadal nie będzie. Nic dziwnego w tem oświadczeniu nie było, o ile przyjąć pod uwagę, że słowa te pochodziły z ust Helmanowej, która oczekując nadaremnie na Długiej na Hankę, przejęła pismo Freda i taką właśnie poleciła udzielić odpowiedź. Oczywiście, nie wiedział o tem, biedak!
Zrozpaczony, usiadł i napisał drugi list... W tym liście, przedstawiał wszystkie okoliczności sprawy, swą znajomość z Maryśką, zaklinał Hankę, by nie niszczyła ich przyszłości, błagał, by pozwoliła mu się wytłumaczyć... Pisząc, rzucał wprost duszę z siebie na papier, a gdy długi list zakończył, koło podpisu legły dwie, duże łzy.
Ten list postanowił odnieść sam. Nie liczył na to,