Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/108

Ta strona została uwierzytelniona.

Starsza pani nie była, bynajmniej z natury zła. Wzruszyły ją gorące słowa chłopaka i z wielką ochotą szepnęłaby mu słówko, wyjaśniające całą sytuację — „Hanka jest nieobecna, niewiadomo gdzie się teraz znajduje“.
Lecz, z tyłu, słychać było ciche kroki, skradającej się i podsłuchującej Helmanowej, a lęk przed potężną właścicielką „Helwiry“ przeważył.
— Kiedy... — mruknęła.
Fred, tłomacząc sobie jej wahanie się inaczej, wykrzyknął.
— Przecież Hanka jest w domu?
— A... jest — z trudem nowe kłamstwo wybiegło z ust starszej pani.
— Więc...
— Proszę dać list! — wyrzekła, chcąc przerwać niemiłą scenę. — Oddam go Hance... Ale za skutek, nie ręczę...
— Wiecznie będę błogosławił panią!
Z mniejszem może rozczuleniem, myślałby Fred o starej ciotce, zbiegając ze schodów, gdyby wiedział, co dalej nastąpiło. List trafił, oczywiście, do rąk Helmanowej — ta włożyła go, może w godzinę później, w większą kopertę, prawie siłą przymusiwszy panią Klarę, by na karteczce dopisała następujące słowa:
„Mimo moich największych próśb, Hanka nie chce odbierać żadnej korenspondencji od Pana. Prosi, by Pan pozostawił ją, nazawsze, w spokoju“.
Kiedy Fred znów otrzymał swój list nierozpieczętowany, z powrotem i przeczytał dopisek, nisko