Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

jąc nawet tę zażyłość przed mężem, lecz to było co innego.
Horwitz zakochany, Horwitz nadskakujący, gotowy uczynić dla niej największe poświęcenie, otoczyć zbytkiem i z nią się ożenić — stawiał ją wysoko i pan Ignacy z tem się liczył. Ale wieść o przyłapaniu Lenki, niczem dziewczyny ulicznej, na orgji w domu schadzek z dyrektorem i o późniejszem spoliczkowaniu tegoż przez Freda — mogła wywołać szalony gniew Okońskiego i jak najdalej idące konsekwencje.
Tembardziej, że usuwały się deski ratunku. Horwitz uciekał — a do Helmanowej po „nową przygodę“ próżno było się zwracać. Nawet w naiwnym mózgu Lenki, aż nadto widoczne się stawało, że w całej tej historji, odegrała ona dwuznaczną, a podstępną rolę...
To też Lenka, na pół przytomna ze strachu, a nie wiedząc, co począć błąkała się przez dwa dni po mieszkanku, nie wychodząc z domu.
Rychło jednak otrzymała pośrednią drogą wieść o Horwitzu, ale bynajmniej nie taką, jakiej sobie życzyła.
Przyniósł ją z biura pan Ignacy, gdy powrócił na obiad do domu, z miną mocno niewyraźną i zafrasowaną.
Pan Ignacy, również, zaszłe wypadki odczuł na własnej skórze. A ponieważ nie wiedział o niczem, odbiły się one na nim podwójnie boleśnie i przyprawiły o wielkie zdumienie.
Skąd nagła niełaska szefa?
Bo Horwitz przybywszy do biura na trzeci dzień dopiero, tak ozięble powitał swego podwładnego, tak