Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

nowałeś małżeństwo!.. Cóż mogę więcej żądać od ciebie?...
Horwitz pojął, że dalszem dąsaniem się, nie uniknie szczerego postawienia sprawy.
— Widzisz Lenko! — rzekł — Może postąpiłem niesprawiedliwie, pod wpływem uniesienia... Ale przez ciebie, spotkała mniej największa przykrość w mojem życiu. Taki chłystek ośmielił się podnieść rękę!! Toć pojedynkować się z nim nie mogę. Unikam cię więc, aby znów nie narazić się na napaść..
— Ależ — aż złożyła błagalnie ręce. — Czyż to przeze mnie? Jakaś djabelska machinacja Helmanowej i wartoby tę sprawę wyświetlić. Pocóż umyślnie ściągnęła nas w ten wieczór...? Skąd Fred się tam znalazł? O, więcej nie będziesz narażony na przykrości! Z Fredem, słyszałeś, zerwałam... A jeśli naprawdę ze mną się ożenisz, ręczę, że przyjdzie i przeprosi...
Horwitz nadal się chmurzył.
— Nie chcę sprawdzać — odparł — ani baby przeklętej nie zobaczę nigdy... Coś tam zaszło dziwnego i miała swój ukryty cel, aby nas skompromitować. Przyznaję, żeś niewinna. Lecz plany nasze muszą ulec odwłoce!...
— Jakto? — drgnęła, choć od początku, spodziewała się tego frazesu.
— Nie możemy brać ślubu... Nie mogę cię rozwodzić...
— Rozmyśliłeś się nagle?
— Wcalem się nie rozmyślił — jął obłudnie tłomaczyć — ale, pojmij... Zajmuję wybitne stanowisko, nie mogę się narażać na skandale. Ten twój