Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

brat, to szaleniec!.. Powtarzałem mu, że się z tobą ożenię, a on się na mnie rzucił. Gdybyśmy trwali w naszych zamiarach, mógłby znów się awanturować.
— Zapewniam, że się mylisz!..
— O nie! Lecz, wszystko może pozostać po dawnemu! Tylko zachowamy więcej pozorów.
— Jakto rozumiesz?
Zgrabna nóżka Lenki poruszyła się nerwowo, siejąc błyski lśniącym lakierowanym pantofelkiem.
To też Horwitz, zgoła już innym głosem, przemawiał:
— Nie będziemy się nigdzie pokazywali! Będziesz mnie odwiedzała po cichu...
— A nasze małżeństwo?
— Później!... Za pół roku!.. Za rok!.. Kiedy się przekonam, że nie grozi niebezpieczeństwo.
— Ach tak!..
Lenka odwróciła główkę a jej nóżka zakołysała się jeszcze niespokojniej, wychylając się coraz bardziej z pod sukienki.
Horwitza, widocznie, podniecał ten widok.
— Cóż to ci przeszkadza? Krótka zwłoka! Przecież się nie zmienię. Nadal będziemy się kochali...
— Kochali?
— Pewnie!
Horwitz, chcąc zaakcentować ostatnie słowa, podszedł do swej bogdanki, usiłując ją objąć. Prześliczna nóżka nadal kręciła się ponętnie, a lekko zaróżowione policzki Lenki nabrały barwy dojrzałych brzoskwini, kusząc do pocałunku. Dyrektor gotów już był ją pochwycić w swe ramiona, aby obsypać potokiem pieszczot i w ich oszałomieniu przy-