Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/12

Ta strona została uwierzytelniona.

— A ja pragnęłam panią zobaczyć, z nią pogawędzić, dowiedzieć się, jak się powodzi...
— Nieźle! — odparła Lenka, która jeszcze nie będąc zbyt pewna dalszego przebiegu „konferencji“ nie mogła jednak powstrzymać objawów próżności — Wcale nieźle — tu założywszy nogę na nogę, niby odniechcenia, pokazała nowe pantofelki i kosztowne paryskie pończoszki, dowody hojności Horwitza — Dziękuję, jakoś sobie radzę...
— Pewnie!... — bystry wzrok Helmanowej szybko otaksował te szczegóły, a również elegancką torebkę. — Taka pani szykowna... Winszuję... Mąż prawdopodobnie?
— Hm... Mąż...
— Uśmiecha się pani! Słusznie! Nie należy nigdy zapytywać kobiety o źródło, z którego czerpie na stroje... Jest to jednakowy nietakt, jak chcieć się dowiedzieć, skąd większość bierze swe na utrzymanie... Ale cieszy mnie bardzo ta zmiana... Tem więcej, że mamy pewne zaległe rachuneczki.
— Ach, weksle...
— Pani weksle!... A zależy mi teraz na pieniądzach...
Wymawiając ostatnie słowa, właścicielka „Helwiry“ wpiła się wzrokiem w Lenkę. Jeśli „głupiej gęsi“ udało się nawet zrobić „interes na boku“, nie wielką przypuszczalnie zdobyła sumkę i dawno już zdążyła ją wydać. Dwuch tysięcy nie posiada i musi się zgodzić na wszystkie warunki. A Helmanowa ułożyła w głowie pewien plan, w którym osoba Okońskiej odgrywa pierwszorzędną rolę. Kompromitując Lenkę, skompromituje i Freda —