Strona:Stanisław Antoni Wotowski - Ofiary półświatka.djvu/123

Ta strona została uwierzytelniona.

wyjdzie? Rychło odszuka ją matka, chcąc napawać się swym triumfem... Straszliwy triumf... Okrutny..: Napewno, również zechce narzucać się Fred z tłomaczeniami i wyjaśnieniami... Dziwni, ci mężczyźni... Im bardzej, który skrzywdzi kobietę, tem dłużej chce jej wmawiać swą niewinność... Nie, ona nie zobaczy nigdy Freda.... Wydalono gorącem żelazem z jej duszy tę miłość, zadając jednocześnie cios potężny... Bo są czasami bardzo niebezpieczne leki. Lekarstwa, które zabijając chorobę, jednocześnie o śmierć przyprawiają chorego. Dokąd więc pójdzie?
Przystanęła i rozejrzała się, przytomniejąc. Dotychczas tak była pochłonięta swemi myślami, iż nie zauważyła nawet, że się znalazła na jakimś moście... Most Poniatowskiego... Długim, czarnym wężem wije się Wisła, obramowana szeregiem żółtych, płonących latarni. Daleką z Koszykowej tu odbyła drogę, idąc widocznie, śród tłumu, niczem lunatyczka...
Rzuciła okiem na zegarek.
Jedenasta. Na moście i na wiadukcie, w tej jesienną noc, prawie niema nikogo. Zdala migają tylko sylwetki przechodniów, tulących się w podniesione kołnierze palt, bo listopadowy wiatr porządnie poczyna dokuczać.
Ale Hanka nie zwraca uwagi na chłód. Zapomniała nawet, że jest bez płaszczyka. Jednakowo byłoby jej teraz obojętnie, gdyby był mróz, lub tropikalny upał... W mózgu świdruje jedna myśl.
— Co dalej? Dokąd?
Na Długą stanowczo nie powróci. Gdyby posiadała pieniądze, mogłaby zanocować w hotelu. Lecz w woreczku znajduje się najwyżej parę złotych.